Kończący się właśnie weekend spędziliśmy tak jak tygryski lubią najbardziej, tzn. tak jak tygrysy morskie lubią najbardziej, czyli nurkując. Wybraliśmy się na dwa dni do Horki koło Drezna. Myszka miała w planach eksplorowanie dna kamieniołomu, obserwowanie rekinów i innego podwodnego życia. Ja natomiast wraz z Mruwą i Eweliną trenowaliśmy freediving przy bojce. Dołączył do nas zupełnie przypadkowy osobnik – Daniel z Legnicy. Zapytał czy może popatrzeć jak trenujemy a Mruwa mu odpowiedział, że może do nas dołączyć. Chłopak wyglądał na niepozornego ale już na rozgrzewkę pierwszego nura dał na 16 metrów. Z każdym następnym schodził coraz głębiej aż dobił do dna – 30m 🙂 Nieźle. Ja zanurzałem się stopniowo coraz głębiej, ale miałem taką psychiczną blokadę i stawałem na 20-21 metrach. W toni widziałem końcówkę liny i zawieszony na niej talerzyk, ale większość moich nurów kończyła się dużo wcześniej. Kolejny nur… i znów 21m, ale… hmm… talerzyk tak blisko – podpłynę jeszcze kawałeczek. Patrzę na mojego D4 i widzę 26,5m. Pierwsza myśl – o kurde! Druga – wynurzaj się! Zacząłem machać płetwami, twarz miałem skierowaną do liny i czułem, że stoję w miejscu. Aaaaa! PANIKA! Utonę, jeśli się nie wynurzę! Jak strzała, spanikowany wyprułem do góry ostatecznie wynurzając się i łapiąc upragniony oddech. Ufff… udało się 🙂 Nie planowałem takiej głębokości i nie byłem na nią przygotowany, dlatego trochę spanikowałem. Myślę, że gdybym zachował spokój do końca to wynurzyłbym się zupełnie na luzie, a nie walcząc o życie. No ale następnym razem będzie lepiej 🙂