Niezgodnie z Lonely Planet, który twierdził, że w Chinach w październiku jest super pogoda z błękitnym niebem, ale za to zgodnie z prognozami pogody od ok. godziny 12:00 non stop leje :(. Mieliśmy na dzisiaj zaplanowaną lekcję gotowania i wieczorne łowienie ryb z kormoranami (taki lokalny spearfishing, gdzie zamiast kuszy używa się ptaka 😉 ), ale plan udało się zrealizować tylko połowicznie.

O 9:30 rano do naszego hostelu przyszedł Chińczyk, który zaprowadził nas na lokalny targ. Przed wejściem dołączyła do nas grupka osób wraz z nauczycielką gotowania, która oprowadziła nas po targu.

Targ był podzielony na dwie części – dwie „hale”. Jedna część to były ryby, owoce morza, warzywa i owoce. Można było tam kupić żywe żaby, węgorze, ślimaki, różne gatunki ryb, dużo dziwacznych warzyw, których trudno szukać w Polsce, najprzeróżniejsze owoce, np. kilka rodzajów bananów. Kupiliśmy sobie takie grube i proste banany i okazało się, że są bardzo dobre. O wiele lepsze od bananów, które można kupić w Europie. Swoją drogą, te banany, które jemy w Polsce to najgorszy gatunek bananów – ponoć w Ekwadorze karmi się nimi wyłącznie świnie.

Druga „hala” to zupełnie inna bajka… Można tam było kupić każdy rodzaj mięsa. Hala podzielona była na dwie sekcje – żywe zwierzęta (kaczki, kury, króliki, itp.) i świeże mięso. Świeże, czyli dopiero co zabite, wypatroszone i poćwiartowane. Poza wołowiną i wieprzowiną, które były już wcześniej „oprawione” i wystawione na sprzedaż, wszystkie inne rodzaje mięsa były obrabiane na oczach klientów. A były to kury, kaczki, króliki… i psy. Jedna osoba zabijała i patroszyła zwierzaka, druga dzieliła jego mięso na porcje :(. Słyszeliśmy, że psy je się w Kantonie, ale okazuje się, że w Yangshuo i okolicach również są lokalnym przysmakiem. Na szczęście lekcja gotowania nie obejmowała psininy.

Na lekcję pojechaliśmy do szkoły gotowania, która znajduje się poza miastem. Tam czekały na nas przygotowane stanowiska – każdy miał swój tasaczek, palnik, woka, warzywa i inne potrzebne gadżety. Nauczyliśmy się dzisiaj pięciu dań, tak więc na najbliższej kolacji u nas możemy podać:

  1. Kurczaka gotowanego na parze z żeńszeniem, grzybami shiitake i chińską wilczą jagodą (ang. goji berry, wolfberry). Dopiero teraz sprawdziliśmy, że roślina ta pochodzi z tej samej rodziny co polska wilcza jagoda, różni się kolorem owoców.
  2. Pierożki z jajka z nadzieniem z mięsa mielonego, chilli i mięty, z dodatkiem czosnku i imbiru. Naprawdę pyszne i bardzo łatwe!
  3. Bakłażana w stylu Yangshuo, czyli z pastą chilli, szczypiorkiem i sosem ostrygowym.
  4. Wieprzowinę z warzywami (z marchewką, papryką i łodygami czosnku).
  5. Chińską kapustę (nie mylić z pekińską!) z woka.

Przygotowywanie potraw chińskich ma w sobie wiele z makrobiotyki, wszystkie warzywa krojone są wzdłuż, żeby zawierały jak najwięcej wartości odżywczych, potrawy smaży się i gotuje bardzo krótko, czasem nawet tylko kilkadziesiąt sekund, łączy się przeciwstawne smaki, kolory zgodnie z zasadami ying i yang. Jednym słowem samo zdrowie. Co ciekawe,.w Chinach jedzenie jest nierozerwalnie powiązane z medycyną i dla Chińczyków przepis kulinarny i recepta lekarska to to samo.

Po skończonej lekcji zasiedliśmy do wspólnego obiadu. Każdy z uczestników kursu jadł to, co sam sobie upichcił. Musimy przyznać, że wyszło całkiem całkiem :).

Resztę dnia spędziliśmy błąkając się w deszczu po słynnej West Street, wypełnionej sklepikami, kawiarniami, restauracjami z zachodnim jedzeniem i… z bardzo uciążliwymi naganiaczami, próbującymi nam wcisnąć wszystko – od parasolek po „oryginalne” filmy DVD za 4zł.

Może jutro uda się w końcu zapolować na rybki z kormoranami :). Prognoza pogody przewiduje, że na 99% będzie padał deszcz. Więc trzymamy się kurczowo tego jednego procenta ;).