Zostawilismy szanownych czytelnikow w okolicach Chengdu, ale w miedzyczasie wsiedlismy w samolot i polecielismy do Guilin, nastepnie dwugodzinna podroz autobusem do Longsheng, kolejne poltorej godziny i znalezlismy sie w Dazhai. Jeszcze tylko 50 minut spacerkiem pod gore i jestesmy w wiosce Tian Tou. Na absolutnym koncu swiata. Nie ma tu samochodow, nawet rowerow. Sa tylko koniki, kury, kaczki, drewniane domy i tarasy ryzowe. No i ludnosc mniejszosci narodowej Yao.

Droga do Dazhai przebiegla nadzwyczaj gladko. Mimo, ze na dworcach byly napisy wylacznie po chinsku, udalo nam sie kupic bilety i znalezc odpowiedni autobus. Choc ostatni srodek transportu trudno nazwac autobusem. Byl to malutki busik, ktory o dziwo miescil bardzo duzo ludzi i jeszcze wiecej towaru. A byly to np. nowo zakupiona pralka, dvd, ze 100 jajek, ogromne worki ryzu, kosze z zakupami, zywa kaczka, itp. itd. Przejazd z Longsheng do Dazhai kosztowal jedyne 8 yuanow, czyli jakies 3,5 zlocisza. Gdy juz dotarlismy na miejsce czekaly na nas miejscowe starsze kobiety z koszami na plecach i nalegaly, zebysmy dali im swoje bagaze i ze zaniosa nam je do hotelu. Chcielismy sami dzwigac swoje tobolki ale jedna pani nie dawala za wygrana i stwierdzila, ze zaprowadzi nas do celu. I dobrze, ze z nami poszla bo pewnie bysmy 5 razy zabladzili po drodze ;). Trzeba przyznac, ze babcia byla dosc krzepka – kilka razy musiala przystanac i poczekac na nas – zasapanych bialasow ;). Dalismy jej na koniec 20 yuanow, za to, ze byla nasza przewodniczka.

Zatrzymalismy sie w drewnianym hoteliku Tian Ti, co po chinsku znaczy prawdopodobnie „Niebo i Ziemia”. Nikt tu nie mowi po angielsku, ale wszyscy sa bardzo mili i goscinni. Sa tu dosc skromne warunki, ale jest fajnie i maja dobre jedzonko, ale czasami nie maja pradu o czym przekonalismy sie wlasnie przed chwila – zrobilo sie nagle ciemno w calej wiosce. Na szczescie po jakichs 15 minutach prad wrocil :).

Dzisiaj zrobilismy sobie 7-godzinny trekking po okolicy. Glownie podziwialismy przepiekne tarasy ryzowe Jinkeng oraz prace mieszkancow przy zbieraniu ryzu. Zaobserwowalismy wszystkie etapy zbierania ryzu, od sciecia i ukladania w wiazkach na brzegu tarasu, poprzez mlocenie wiazek mocnymi uderzeniami o brzeg drewnianego wozka, az po zsypanie ryzu do workow i transport na plecach lub przy uzyciu koni.

Okoliczne kobiety slyna z najdluzszych wlosow na swiecie. Wedlug tego co przeczytalismy w przewodniku, w dniu 16 urodzin ostatni raz scina sie wlosy dziewczynkom. Pozniej, gdy rosna coraz dluzsze, kobiety owijaja je wokol glow. Dzis mielismy mozliwosc zweryfikowania tego. Jedna pani zaproponowala, ze zaprezentuje nam swoja fryzure i bedziemy mogli sobie zrobic z nia zdjecie. Oczywiscie nie za darmo – uslyszelismy tien yuan, czyli chyba 10 yuanow. Taka przyjemnosc za 4 zlote – czemu nie? 🙂 Pani rozwinela swoje wlosy i tu ZONK – okazalo sie, ze ma wlosy normalnej dlugosci, a ta ponad metrowa czesc jest doczepiana (!!!). Nie mniej jednak prezentowala sie znakomicie. Dodatkowo jeszcze zaspiewala piosenke i juz w ogole bylismy w siodmym niebie. Dalismy jej te 10 yuanow, ale zaczela sie cos burzyc, ze 10 za osobe. Pokazywala jakies miejsce na mapie i krzyczala „no money, no money!”, ale zignorowalismy to ;). Ludzie tutaj znaja z angielskiego 3 slowa – „hello”, „beautiful” i „money”. Gdy jedlismy obiad, podeszla do nas inna kobieta z jakimis badziewnymi chustami i kocami, i mowila „beautiful? beautiful?”. Gdybysmy odpowiedzieli „beautiful” to pewnie w riposcie byloby „money”. Moze jutro sprawdzimy ;).

Przyjechalismy tutaj, bo jest to mniej turystyczne miejsce niz pobliskie Ping An, ale widac, ze powoli zaczynaja rowniez glownie zyc z turystyki. Mimo wszystko jest tu bardzo cicho, spokojnie i mozna naprawde odpoczac od halasu jaki panuje w chinskich miastach.

Z zalem bedziemy stad wyjezdzac ale mamy jeszcze duzo miejsc do odwiedzenia :).

PS. Przepraszamy za brak polskich liter, ale nic wiecej nie dalo rady wycisnac z chinskiego Windowsa ;).