Od poniedziałku jesteśmy w Kaštel Kambelovac, który jest jednym z siedmiu miasteczek tworzących Kaštelę – administracyjnie uznawaną jako jedno miasto. Kaštela położona jest mniej więcej w połowie drogi między Trogirem a Splitem i chyba nie jest ulubionym celem podróży turystów, bo jest ich tutaj stosunkowo mało. Podobnie jak restauracji i miejsc do wydawania pieniędzy, co akurat dla nas jest plusem ;-). Dla rodzin z małymi dziećmi miejscowość idealna, dla nurków średnio.

Z kwatery mamy ok. 150m do morza. Plaża jest mała, z drobnymi kamyczkami, łagodnym zejściem do wody i naturalnym cieniem od rosnących na niej drzew piniowych. Po drodze na plażę stoi trampolina i stała się ona obowiązkowym 15 minutowym przystankiem, żeby Tomek mógł się wyskakać. Ta przyjemność kosztuje 10 kun / 15 min, ale jesteśmy tam tak częstymi gośćmi, że pani, która tego przybytku pilnuje czasami nie chce brać od nas pieniędzy ;).

W Kašteli są ukryte dwie skrytki, jedna przy Rotondo Castle w Kaštel Štafilić, druga w Kaštel Gomilica. Oczywiście obie udało nam się znaleźć. W Gomilica byliśmy najpierw ale w miejscu ukrycia siedziały jakieś babcie na krzesełkach i plotkowały więc odpuściliśmy i postanowiliśmy przyjść następnego dnia wcześniej. Na drugi dzień się udało.

Tego samego dnia udaliśmy się najpierw na plażę w Kaštel Štafilić a w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy Rotondo Castle. Krótką obczajkę murów przerwał nam starszy pan, który zapytał (po niemiecku) czego my tu szukamy. Łamanym niemieckim próbowałem mu wytłumaczyć, że szukam skarbu na co dziadek uśmiechnął się i wskazał nam miejsce ukrycia kesza :D. Nie bardzo wiedział co to jest i skąd my wiemy gdzie szukać ale powiedział, że mieszka w pobliżu i jest dobrym obserwatorem ;). Przy okazji okazało się, że zgubiłem długopis (taki chowany do scyzoryka) gdzieś przy poprzedniej skrytce i miły pan zaprosił mnie do swojego domu i pożyczył długopis, żebyśmy mogli się wpisać :).

To tyle, reszta na fotkach 😉

P.S. Nie wiem czy i kiedy będzie kolejny wpis bo Internet tu działa gorzej niż we wczesnych latach 90-tych na słynnym 0-20 21 22 z tepsy 😉

P.S.2. Pączusie na jednym ze zdjęć to nie są wypieki myszki tylko jakiś dalmatyński specjał, który przygotowała dla nas nasza gospodyni. Smakują jak pączki bez nadzienia.