Przed wyjazdem z okolic Egeru pojechaliśmy jeszcze do Demjen wykąpać się w basenach termalnych. Szału nie było. Na jakimś blogu przeczytaliśmy, że w Demjen jest kameralnie i spokojnie, a było więcej ludzi niż o północy na rynku we Wrocławiu. MASAKRA. Ze wszystkich kąpielisk najbardziej podobało nam się w Egerszalók. Na dodatek zapomniałem włożyć baterię do GoPro i mamy stamtąd tylko kilka fotek strzelonych niewodoodpornym telefonem.
Ostatni dzień na Węgrzech spędziliśmy w Szentendre, niewielkim miasteczku położonym na północ od Budapesztu. Decyzję o przyjeździe do Szentendre podjęliśmy w ostatniej chwili i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Bardzo ładne kamieniczki, wąskie uliczki przypominające Dubrovnik, mnóstwo sklepików, kawiarenek, cukierni z marcepanami :). Tomkowi najbardziej spodobała się muzyka na żywo, do której tańczył ku uciesze spacerowiczów i „publiczności” przesiadującej w kawiarniach. Później dorwał się do stoiska z grami dla dzieci i bawił się małymi samochodzikami. I wcale nie przeszkadzało mu, że ledwo sięgał nosem ponad stół ;).
Szentendre było jednym z najpiękniejszych miasteczek jakie zwiedziliśmy na Węgrzech. Myślę, że jeszcze tu wrócimy :).
Rano w sobotę ruszyliśmy w drogę powrotną, którą udało nam się pokonać za jednym zamachem :). Szentendre opuściliśmy parę minut po 11:00 a do Wrocławia zajechaliśmy przed 22:00. Wracaliśmy inną drogą – przez Słowację i Katowice. Bardzo fajna trasa, dużo ładnych widoczków :).