Do wczoraj nie wiedziałem, że Niemcy są aż tak zacofanym krajem, żeby nie działały u nich karty płatnicze i kredytowe Visa i MasterCard. W dwóch sklepach, z niezrozumiałych dla mnie przyczyn, były problemy z płaceniem kartą. Albo całkowicie odrzucało kartę albo odrzucało płatność po wpisaniu PINu. Dziwne…
Ale zacznijmy od początku 😉 Wczoraj wybraliśmy się na jeden dzień do malowniczego miasteczka Bautzen za naszą zachodnią granicą. Szczerze mówiąc dla mnie malowniczość była raczej drugorzędna, bo największą atrakcją było muzeum musztardy, sklep z musztardą i restauracja musztardowa. Z Łazisk wyjechaliśmy z dziadkiem Zygmuntem i Moniką, a z Wrocławia przyjechali babcia Jadzia i dziadek Wojtek.
W sklepo-muzeum można było spróbować ponad dwudziestu różnych rodzajów musztardy – z kaparów, pomarańczy, wiśni, piwa, pieprzu, miodu, porzeczek, itp. itd. Dla mnie to był raj na ziemi 🙂 Jako zadeklarowany musztardofil spróbowałem prawie wszystkich smaków (niektórych po dwa razy) a potem oczywiście zrobiłem zakupy przynajmniej na następne kilka miesięcy (w sumie jakieś 4-4,5 kg musztard).
Ze sklepu poszliśmy obejrzeć kościół św. Piotra. Pierwszy raz widziałem kościół, który jest jednocześnie katolicki i ewangelicki. Podzielony na dwie części, z dwoma ołtarzami. Ciekawe i rzadko spotykane rozwiązanie ;).
Późńiej ruszyliśmy na przechadzkę po miasteczku, po drodze zwiedzając m.in. cmentarz, który powstał w murach (i między murami) ruin starego kościoła. Cmentarz bardzo ładny, z widokiem na mały wodospad i młyn.
Na koniec trafiliśmy do restauracji musztardowej. Niestety nasze oczekiwania nie pokryły się z rzeczywistością. Dania na pewno oryginalne (np. zupa musztardowa), ale niektóre były mocno przesolone i niezbyt smaczne. Ja zamawiając drugie danie spodziewałem się zgodnie z opisem w karcie „stosu kiełbas w sosie musztardowym z chili, curry i frytkami” a dostałem leczo z gotowaną parówką i frytkami. Słabo.
Z Bautzen pojechaliśmy do Kleinwelka do największego w Niemczech labiryntu. Zabawa była przednia i kilka razy zgubiliśmy się, mimo że mieliśmy mapę. Po kolejnej „pętelce” w rolę przewodnika wcieliła się Monika i doprowadziła nas do celu, czyli serca labiryntu, gdzie każdy mógł przybić sobie na mapie lub bilecie pamiątkową pieczątkę. Potem poszliśmy na kolejkę linową, gdzie za jedyne ajn ojro Monika przejechała się nad labiryntem.
Oprócz głównego labiryntu był tam też tor przeszkód i labirynt z zagadkami – na każdym skrzyżowaniu było pytanie dotyczące jakiejś bajki i 3-4 odpowiedzi, z których każda wskazywała inną drogę. Dzięki Monice ten drugi labirynt też udało nam się przejść :).