Obudzilem sie dosc wczesnie jak na mnie, bo juz ok. 7 rano. Pewnie dlatego, ze jeszcze calkowicie nie przestawilem sie na amerykanski czas. Jakby nie patrzec tutaj jest 7 godzin do tylu 馃槢

Pare minut pozniej uslyszalem jak wujek podnosi rolety i wola mnie zebym przybiegl z aparatem. Szybko chwycilem w garsc aparat i wyjrzalem przez okno. Oto co zobaczylem:

Ogromny bielik amerykanski jedzacy sniadanie (czyt. przejechanego kota) na drodze stanowej County Rd 8 NW. Gatunek ten jest pod scisla ochrona w USA, tak scisla, ze nie wolno nawet posiadac piora tego ptaka 馃檪 Orzel szybko odlecial slyszac nadjezdzajacy samochod i juz nie wrocil.

Zjedlismy sniadanie i pojechalismy do kosciola. Zdziwilo mnie, ze przed wejsciem stal facet i wital sie ze wszystkimi, ktorzy wchodzili. Przywitalem sie z nim. Wchodze dalej – a tam kolejne drzwi i kolejny facet usmiechajacy sie i witajacy ludzi wchodzacych do kosciola. Za nim stal ksiadz, ktory tez podawal reke kazdemu i pytal co slychac. Na koncu przy ostatnich drzwiach chlopiec, ktory rowniez wszystkich wital 馃榾 Niezle! Sama msza bardzo podobna do polskiej, z tym, ze piesni byly bardziej zywe i nie bylo slychac znanego z naszych kosciolow smutnego zawodzenia starych babc 馃槈

Po mszy pojechalismy do St. Cloud. Pogoda sie popsula i lal deszcz, ale na szczescie chmury szly w przeciwnym kierunku do naszej jazdy i gdy dotarlismy na miejsce juz nie padalo. Miasteczko bardzo male i tak naprawde nic specjalnego w nim nie bylo. Pojechalismy wiec do duzych sklepow na male zakupy 馃槈

Najciekawszy punkt dnia – dinner – czyli zurek i pieczen z niedzwiedzia upolowanego niespelna rok temu 馃榾 Wawaweewa! Palce lizac! 馃檪